O zmianach w rodzinie nastolatka,

wspólnym froncie rodziców,

rodzinach pełnych i niepełnych,

mitycznym wzorze męskości,

rozstaniach,

nowych związkach,

dbaniu o relację,

i różnych językach miłości

 

rozmowa z dr Anną Rustecką, psycholożką dzieci i młodzieży, pedagożką, terapeutką rodzin, wykładowczynią akademicką specjalizującą się w tematyce zdrowia psychicznego i bliskich związków.

 

 

Spotkałam się z takim stwierdzeniem, że okres dojrzewania dziecka to dla rodziny takie wyzwanie, że z dużym prawdopodobieństwem można się spodziewać kryzysu. Czy rzeczywiście rodzina nastolatka powinna się przygotować na emocjonalne trzęsienie ziemi?

 

Powiedziałabym raczej, że na dużą zmianę. Kryzys oczywiście może nastąpić, ale mniebliższe jest traktowanie tego czasu właśnie jako zmiany, wyzwania. Czas dojrzewania określa się jako najpiękniejszy i zarazem najtrudniejszy okres rozwoju dziecka. Młody człowiek bardzo szybko przechodzi przez kolejne fazy, staje się właściwie nowym członkiem rodziny. Dotychczas stosowane metody wychowawcze przestają działać, rodzice nie bardzo wiedzą, jak się obchodzić z synem czy córką. Potrzebują czasu, żeby odnaleźć się w zmieniającej się sytuacji rodziny.

Czasem sami zmagają się dodatkowo z trudnościami, które nie mają związku z dorastaniem dziecka. W podejść systemowym mówimy o tym, że rodzina to system powiązanych ze sobą elementów, wskazujemy na występowanie cyrkularności zachowań, rekacji. Wskazuje także, żeby patrzeć głębiej, spoglądać jakby przenikając objaw, problem. W terapii systemowej mówimy także o Identyfikowanym Pacjencie – może nim być rodzic, partner i właśnie dziecko. To ta osoba będzie pokazywać problem systemu na zewnątrz, próbując zachować jego homeostazę. Nastolatek jako Pacjent Identyfikowany swoim zachowaniem może chcieć scalać rodzinę, równocześnie daje sygnał, że dzieje się coś złego.

Co może się dziać w tej rodzinie?

 

Wiele różnych trudności, czasem trudno dokładnie określić, co stało się najpierw, co potem. Na przykład relacja parterów-rodziców mogła niedomagać od jakiegoś czasu. Powiedzmy, że brakowało bliskości, tlił się jakiś zadawniony żal. Dopóki w domu było spokojnie, udawało się na to nie zwracać uwagi. Teraz dziecko dojrzewa, chce więcej wolności, ma zmienne nastroje, pojawiają się konflikty. I nie są to konflikty za które odpowiedzialna jest tylko jedna osoba.

 

I zarzuty: „Pyskuje, bo dajesz mu sobie wchodzić na głowę”, „Nie dogadujesz się z nim, bo nigdy cię w domu nie było, tylko praca i praca”.

 

(…)

 

Czyli dojrzewanie nastolatka to trudny czas dla całej rodziny. A jak to jest dla samego nastolatka – być powodem zmartwień rodziców? Chodzi mi o taką sytuację, gdy dorośli mniej lub bardziej wprost formułują myśl: „Co u nas słychać? No cóż, ciężko, syn/córka jest w takim głupim wieku, że wszyscy się czujemy, jakbyśmy siedzieli na wulkanie”.

 

Reakcje dziecka mogą być różne. Część nastolatków chce być w centrum uwagi, prowokować kłótnie, brać na siebie gwałtowne emocje rodziców. W ten sposób dziecko po swojemu chroni system rodzinny. Dorośli trzymają się razem, zjednoczeni w batalii ze zbuntowanym młodym człowiekiem, nie ma miejsca na ich własne sprzeczki. Albo wchodzą w sojuz z dzieckiem przeciwko drugiemu rodzicowi.

Ale są też dzieci, które będą bardzo unikać kłótni, zamykać się w swoim świecie, znikać za drzwiami własnego pokoju. Rodzice niepokoją się, że dziecka nie widać, że ono się nie odzywa, niczego nie chce, nie potrzebuje. Ono też chroni rodzinny system, tylko w inny sposób – nie sprawiając problemów.

To są takie dwa bieguny zachowań, pomiędzy nimi jest oczywiście wiele stanów pośrednich.

 

Jak rodzice reagują na takie skrajne postawy?

 

Po pierwsze nie wiedzą, jak reagować. Często jest to takie poczucie: „Nie wiem, co mam zrobić, nie wiem, co powiedzieć, a chcę jak najlepiej”. Intencje zazwyczaj są dobre, choć same dobre intencje zwykle nie wystarczają, żeby poradzić sobie z trudną sytuacją.

Mają przed sobą nastolatka, który paradoksalnie czuje się dość podobnie do nich. Nie wie, dlaczego rodzice się złoszczą, o co im chodzi, nie wie, jak zareagować, żeby było dobrze. Na przykład mama powiedziała: „Wynieś śmiecie”, syn odpowiedział: „Zrobię to później”. Nie ma zielonego pojęcia, dlaczego tak tym zdenerwował mamę. Przecież zrobi to później. Mama i syn inaczej postrzegają czas i mają różne potrzeby. To, co ich łączy, to nienajlepsze umiejętności mentalizacyjne. Mózg nastolatka dopiero się kształtuje, mentalizacja – czyli zdolność uświadomienia i rozumienia-interletowania stanów emocjonalnych i zachowań drugiej osoby – na razie szwankuje. Młoda osoba jest bardziej egocentryczna i jest to naturalne rozwojowo.

 

O tym, że nastolatek nie jest mistrzem czytania w myślach innych ludzi, wiem. Ale rodzice też nie bardzo sobie z tym radzą?

 

Jeśli chodzi o umiejętność mentalizacji najbardziej rozwinięta jest w wieku około 25 lat. Im człowiek starszy, tym więcej w jego myśleniu schematów, opieraniasię na konkretnych doświadczeniach, co w wielu sytuacjach może powodować generalizację i właśnie osłabienie mentalizacji. Człowiek czterdziestoletni, czyli w wieku typowego rodzica nastolatka, ma już za sobą wiele doświadczeń. Układają mu się w kategorie, dzięki którym łatwiej mu szybko reagować. Dziecko mówi A, rodzic szybko odpala sobie odpowiedni, pasujący mu do tego schemat reakcji B. Nie zastanawia się, o co dziecku chodzi, co nim kieruje, dlaczego tak mówi. Reaguje odruchowo. Na dodatek myśli sobie, a często także mówi dziecku „Ty jeszcze nic nie wiesz o życiu”, „Jak będziesz w moim wieku, to zrozumiesz”, „Wszystko przed tobą”.

 

Nikt nie lubi być traktowany z góry, więc to natychmiast nakręca emocje dziecka.

 

Poza tym dziecko może mieć w przyszłości zupełnie inne doświadczenia. No i nie da się kogoś uchronić przed błędami, to po prostu niemożliwe.

 

Co w takim razie robić, skoro nasze rodzicielskie mózgi tak łatwo wpadają w schematyczne myślenie?

 

Zaczęłabym od zaciekawienia. Z jakiego powodu tak one to porusza? O co mi chodzi, że tak się denerwuję, gdy moja córka/syn robiąto i to? Spróbujmy nabrać trochę dobrego dystansu. Zastanawiajmy się, szukajmy kontekstów, stawiajmy się w sytuacji młodego człowieka. Metaforycznie – spróbujmy założyć jego buty. A potem pytajmy, upewniajmy się, czy dobrze rozumiemy. Stawiajmy wiele hipotez: „Może chodzi o to, a może o to, a może o coś jeszcze innego?”.

 

Zamiast wkładać zachowania młodego człowieka w pewne szufladki, otworzyć się na jego punkt widzenia i mieć w sobie dużo ciekawości.

 

Tak, nawet mówiąc wprost: „Pozwól mi to zrozumieć”, „Jestem ciekawy/ciekawa, z czego to wynika”. I pamiętając, że młodzi ludzie są niezwykle czuli na naszą ocenę. Z ocenami na co dzień spotykają się w szkole, nie lubią tego, są podejrzliwi, bo za ocenami idą określone konsekwencje. I od razu chcę rozbroić mit o tym, że rodzic powinien być konsekwentny. W rozmowach z rodzicami zauważam, że to powszechne myślenie: „rodzice muszą być konsekwentni”, „dobry rodzic to taki, który jest konsekwentny w swoich działaniach”. Pewnie właśnie wkładam kij w mrowisko, ale jestem pewna, że czasem sztuka bycia w dobrej relacji z dzieckiem polega właśnie na tym, żeby nie trwać uparcie przy swoich przekonaniach. Żeby umieć odpuścić, obniżyć poprzeczkę, posłuchać drugiego człowieka, zmienić swoje podejście.

 

Jak się cieszę, że Pani to mówi! Czasem widzę rodziców, trzymających się uparcie jakichś zasad, które wcześniej ustalili i którymi sami są już zmęczeni i dostrzegam, że ta konsekwencja kosztuje ich wiele energii, a wcale nie poprawia sytuacji w rodzinie. Dochodzę do wniosku, że od konsekwencji ważniejsza jest elastyczność i uważność. Świat się szybko zmienia, zmienia się dziecko, my sami też. Lubię takie podejście: „Umówmy się w naszej rodzinie, że będziemy robić tak i tak, a za tydzień spotkamy się, pogadamy i sprawdzimy, czy to się sprawdza”.

 

Myślę, że dobrze jest być po prostu adekwatnym. I wcale nie idealnym. Jeśli rodzice mają do siebie dystans, to zwykle także z większym luzem traktują innych ludzi, również dzieci. Łatwiej wtedy o to zaciekawienie: „Ciekawe, czemu tak mówisz, robisz, myślisz”.

Kiedy myślę o rodzicach nastolatków, to przychodzi mi jeszcze do głowy to, że wkładają dużo trudu w to, by wybadać, co się dzieje w dziecku także na podstawie obserwacji jego/jejgestów, min. I to naprawdę niełatwe zadanie, by wyłapać, jakiej reakcji rodzica dziecko w danej chwili potrzebuje. Czasem całym/ąsobą wysyła komunikat: „Zostaw mnie w spokoju, wyjdź i zamknij drzwi”, a jednocześnie tli się w nim/niej takie marzenie: „Niech mama/tata jeszcze zostanie i powie, że jest ze mnie dumna/dumny, niech nie wychodzi nawet wtedy, gdy wyrzucam ją/ jego za drzwi”. Z jednej strony wiemy, co radzą psychologowie: „Daj przestrzeń, szanuj granice”, ale jak to wszystko odnieść do konkretnej sytuacji, gdy mamy przed sobą wyjątkowego człowieka z jego sprzecznymi emocjami, których on/ona sam/a nie rozumie…Nawet my dorośli tak czasem mamy.

 

Jak sobie z tym poradzić, skoro nawet Pani, specjalistka, przyznaje, że to takie trudne?

 

Myślę, że można to po prostu zauważyć, nazwać: „Teraz nie wiem, czy wyjść, czy zostać”, „Wiesz, czytałam o tym, że w takiej sytuacji lepiej wyjść i wrócić za godzinę, kiedy się ochłonie. Ale ja nie wiem, co zrobić. Postoję tu jeszcze chwilę i się zastanowię”. Albo: „Słyszę, że chcesz, żebym wyszła, ale co ty na to, żebym wróciła za pięć minut i sprawdziła, jak się masz?”.

 

Czasem w rodzinie nastolatka jest tak dużo napięć, że pojawia się pomysł na terapię rodzinną. I tu mam pewną wątpliwość – znam sytuacje, w których, w mojej ocenie, lepiej, żeby rodzice poszli osobno na swoją terapię i nie wciągali dziecka w swoje sprawy.

 

To jest indywidualna sprawa. Terapia rodzinna jest bardzo dobrą formą świadczenia pomocy, ale muszą być spełnione warunki, np. to, że wszyscy zainteresowani uczestniczą w niej z własnej woli i mają motywację do pracy. Tej motywacji może nie być na samym początku, ale jeśli pojawia się po pierwszym, drugim spotkaniu, to dobrze rokuje. Ważny jest też wspólny cel, poczucie, że wszyscy chcemy jakiejś zmiany, poprawy. To może odciążyć młodego człowieka, pokazać mu/jej właśnie, że to nie/nią „z nim jest problem”. Ze każdy dołożył swoją „cegiełkę”.

 

Mówimy teraz o rodzicach trochę z takim założeniem, że oni mają podobne podejście i że w sporach biorą udział i mama, i tata. Ale nie wszystkie rodziny tak działają. Co Pani myśli o kolejnym częstym przekonaniu: że to ważne, żeby rodzice mieli tak zwany wspólny front i oboje podobnie podchodzili do konfliktów z dzieckiem?

 

Pewnie spodziewa się pani odpowiedzi, że to jest niezwykle ważne, żeby rodzice mówili – jeśli nie jednym – to podobnym głosem. Ale życie pisze różne scenariusze. Czasem obecny jest jeden rodzic i ten jeden rodzic, odpowiednio uważny, adekwatnie reagujący, wspierający, może dać dziecku bardzo dużo.

Z punktu widzenia nauki, badań, najbardziej pożądaną sytuacją jest ta, kiedy w życiu dorastającego dziecka obecni są oboje rodzice. Z badań wynika, że dobry czas z tatą jest czynnikiem chroniącym przed zachowaniami ryzykownymi. Mama też jest tutaj znacząca jako osoba dającą wsparcie emocjonalne.

 

 (…)

 

Spotykam się z takim przekonaniem, że dorastającej osobie potrzebny jest rodzic jako wzór. Chodzi mi o takie myślenie: „on/ona jest w takim wieku, że potrzebuje teraz ojca”. Szczególnie mówi się o tym w odniesieniu do dorastającego syna – że potrzebuje TERAZ ojca. Nie kwestionuję tego, że najlepiej, gdy oboje rodzice poświęcają czas i uwagę dziecku, ale jak już mówiłyśmy, nie zawsze to możliwe. Czy możemy przyjrzeć się temu przekonaniu i może jakoś uspokoić mamy, które same wychowują dzieci?

 

W sumiewarto się zastanowić, do czego miałby być potrzebny ten rodzic właśnie tu i teraz. Rozmawiamy o więzi. Jeśli tej więzi nie było wcześniej, to pewnie stało się tak z jakiegoś powodu – tata był nieobecny, niegotowy, żeby podjąć się swojej roli. Jeśli nagle – w imię tego przekonania, że „ojciec jest potrzebny” – wprowadzimy na siłę kogoś nieobecnego wcześniej, to będzie to duża zmiana. Kolejna zmiana, poza tymi, które dzieją się w życiu nastolatka z przyczyn rozwojowych. Kiedy wyobrażam sobie taką sytuację, to czuję jakiś trud i ciężar. Co – jako nastolatka – miałabym zrobić z taką osobą, która ma za zadanie mnie naprawić?

Przekonanie, że mama powinna w życie dziecka wprowadzić osobę, której zadania nie są do końca jasne, która ma jakoś oddziaływać ze względu na swoją płeć, a wcześniej nie była obecna ani fizycznie, ani mentalnie, może wywoływać sporo niepokoju i trudności. Myślę, że warto ten mit obalić i uznać, że osoba, która była przy dziecku dotąd obecna, nie jest rodzicem gorszej jakości.

 

W życiu dziecka zwykle są różni ludzie, także mężczyźni, to może być dziadek, wujek, trener, nauczyciel. Jeśli młody człowiek potrzebuje wzorców, może czerpać także od nich.

 

W tym okresie poszukiwania przez młodego człowieka tożsamości, może przyjść potrzeba i chęć poszukiwania swoich korzeni, zacieśniania więzi z tą częścią rodziny, której się wcześniej właściwie nie znało. Jeśli tak jest, to sprawa wydaje się jasna, poszłabym za taką potrzebą, umożliwiła spotkania, nawiązywanie relacji. Ale stopniowo i spokojnie. Nastolatek może mieć taki pomysł: „Mama ode mnie dużo wymaga, kłócę się z nią, to wyprowadzę się do ojca”. Warto wtedy, żeby mama dała dziecku taki przekaz: „Ok, ale przez lata bezpieczną bazę miałeś tu, ze mną i to się nie zmieni. Rozumiem twoją potrzebę bycia bliżej z tatą. Zastanówmy się, jak to możemy zrobić, żebyś spędzał/ spędzała z nim więcej czasu”. Trzeba to oczywiście omówić także z drugim rodzicem, ustalić, jak zorganizujemy całą rodzinną logistykę.

 

Z doświadczenia wiem, że to trudna sytuacja, gdy dziecko chce wyprowadzić się z domu do drugiego rodzica. I że to naprawdę ważne, by dziecko usłyszało: „Cokolwiek postanowisz, jestem po Twojej stronie. Możesz na mnie liczyć”. Odnawiana relacja z nieobecnym rodzicem może się różnie potoczyć, czasem zdarzają się rozczarowania.

 

Dla mnie ważne jest, jaki ma być cel takiego nawiązywania bliskiej relacji z nieobecnym dotąd rodzicem, czemu to ma służyć, czy będzie dobre dla dziecka. To ważne, żeby nie uciekać od takiego pomysłu, nie obrażać się. To może być przełomowy i dobry moment w życiu rodziny, ale trzeba do tego podejść spokojnie.

 

Jaki wpływ na rozwój nastolatka ma konflikt i rozstanie rodziców? Czy to trudniejsze dla dziecka, niż gdyby rodzice rozstali się, gdy miało kilka lat? Zdarza się, że ludzie zostają w złym związku dla tak zwanego dobra dziecka, tłumacząc to w ten sposób, że okres dojrzewania jest wyjątkowo trudny i nie można teraz fundować dzieciom rewolucji, czyli rozwodu.

 

Nie ma jednoznacznych danych, które wskazywałyby, że akurat okres dojrzewania jest najtrudniejszy, jeśli chodzi o przeżywanie rozstania rodziców.Wskazuje się raczej, że innego wsparcia będzie potrzebować dziecko młodsze, starsze czy niemal dorosłe.

Każdy moment będzie niósł za sobą trochę inne wyzwania. Rodzice też mogą się spodziewać różnych reakcji w zależności od wieku dziecka. Nastolatek może mieć dużo złości na oboje rodziców albo na jednego, tego, który w jego mniemaniu ma więcej „przewinień” na swoim koncie. Może bardziej jawnie niż małe dziecko okazywać złość, wyrażać emocje chętniej wobec rówieśników niż rodziców. Grupa rówieśnicza w tym wieku jest bardzo ważna, dziecko skupia się na relacjach ze znajomymi w swoim wieku, a oni prawdopodobnie nie dadzą mu takiego wsparcia, jakiego potrzebuje, bo sami jeszcze nie radzą sobie z takimi wyzwaniami. Tu rozwiązaniem byłoby, gdyby w jego otoczeniu był dorosły mentor, ktoś, kto może okazać wsparcie, wysłuchać, zająć się emocjami młodej osoby. Można też skorzystać z pomocy profesjonalnej – psychologa, psychoterapeuty, pedagoga. Ale nie zawsze jest taka potrzeba, czasem wystarczy właśnie życzliwy dorosły, przyjaciel, znajomy, ciotka, nauczyciel, trenerka, jakiś daleki krewny, bezstronny w rodzinnym konflikcie.

Jeśli rodzice rozstają się i chcą się jakoś przygotować na reakcje nastoletniego dziecka, to warto też wziąć pod uwagę to, że nastolatek zna nas, rodziców, dużo lepiej niż – powiedzmy – pięciolatek. Widział nas w różnych sytuacjach, także takich, które wspominamy z pewnym zawstydzeniem. Nie zawsze przecież zachowujemy się wzorowo, czasem nie jesteśmy z siebie dumni.

 

Dziecko to wytknie?

 

Może szukać winnego. Warto się na to przygotować i pamiętać, że to jest po prostu pewna prawidłowość, a nie złośliwość akurat naszego dziecka. W sytuacji kryzysu człowiek wraca myślami do tego, co było trudne, a nie do dobrych wspomnień. Psycholożka i badaczka Brené Brown mówi o tym, że zapytani o historie miłosną zwykle przypominamy sobie najpierw te sytuacje, kiedy ktoś złamał nam serce. Takie złe doświadczenie zostaje w pamięci szczególnie mocno. To dlatego nastoletnie dziecko może patrzeć na nas tak krytycznie.

Nastolatek może też wyraźniej niż małe dziecko próbować pogodzić rodziców, mediować między nimi. Czuje się dorosły, chce mieć poczucie sprawczości. I bierze na siebie dorosłe zadania. Może ma już metr osiemdziesiąt, ale nadal jest dzieckiem.

 

Młodszym dzieciom rodzice powinni wyraźnie powiedzieć, że ich rozstanie nie jest jego winą. A co powinien usłyszeć nastolatek?

 

Nastolatek raczej wie, że to nie jego wina, ale może mieć rodzaj takiego magicznego myślenia, że uda mu się sprawić, by rodzice do siebie wrócili. Natomiast nawet jeśli wie z poziomu logiki, to na poziomie emocji potrzebuje tego zdania.

 

To znaczy, że może czuć, że związek rodziców zależy od niego. Wielka odpowiedzialność! I zarazem przekonanie z góry skazane na niepowodzenie…

 

Te marzenia, że rodzice będą razem, czasem są wypowiadane na głos w gabinecie psychologa, psychoterapeuty. A czasem trzymane głęboko w środku, skrywane. W sumie niezależnie od tego, jacy ci rodzice byli, kiedy byli razem, to dzieci często chcą, żeby do siebie wrócili. Dobrze byłoby więc, żeby w tej kwestii miały jasny komunikat: „Rozstajemy się i na pewno nie będziemy już razem, jednocześnie nadal będziemy współpracować jako rodzice”.

Młody człowiek może próbować być rozjemcą. Albo w jakiś sposób chcieć do siebie zbliżyć mamę i tatę. Na przykład skupiając na sobie uwagę rodziców poprzez różne trudne zachowania.

 

Wagaruje, nie uczy się, wpada w złe towarzystwo, sięga po używki…

 

Albo wpada na inny pomysł – stara się nie sprawiać problemów, wspaniale wyrabiać się ze wszystkim, mieć doskonałe oceny, wzorowe zachowanie, bezbłędnie wywiązywać się z obowiązków.

 

To też dla niego duże obciążenie.

 

Tak i dlatego rodzice powinni pozostać czujni. Próbować przyjrzeć się dziecku z dystansu, w szerszej perspektywie, np. w rozmowie z kimś bliskim, z psychologiem.

 

Kiedy rodzice są w konflikcie, istnieje ryzyko, że któreś z nich albo oboje będą próbowali wciągnąć dziecko w tak zwaną triangulację. Ich relacja przestaje być związkiem dwóch osób, zapraszają do udziału trzecią osobą, dziecko. W przypadku młodszych dzieci czasem wygląda to tak, że rodzic traktuje dziecko jak swoją własność, pocieszajkę, maskotkę, która ma rozproszyć smutki i stłumić poczucie samotności. Czy nastolatka, dużego człowieka, także łatwo wciąga się w triangulację?

 

Nie wiem, czy tak samo łatwo, nie chciałabym tego stopniować. Myślę, że jeśli w rodzinie jest dwoje dzieci, powiedzmy w wieku pięciu i piętnastu lat, to rodzice mogą oboje wciągać w swój konflikt, tylko na różne sposoby. Możliwe, że w przypadku młodszego dziecka to będzie np. nadopiekuńczość. Nastolatek za to może być zasypywany informacjami, które zdecydowanie nie powinny do niego trafiać.

 

Że tata ma długi i komornika na karku, a mama zdradzała tatę z wujkiem Zenkiem?

 

Na przykład. W gabinecie często słyszę deklarację: „Nigdy nie mówię przy dziecku nic złego o jego mamie/tacie”, a po chwili, podczas relacji jakiejś rodzinnej rozmowy, słyszęcoś, co temu przeczy. Ludzie nie chcą zobaczyć, że sami robią coś niezgodnego z wyznawanymi zasadami. Z jednej strony chcemy żyć w świecie, w którym wszyscy o wszystkich dobrze mówią, a z drugiej jesteśmy przepełnieni emocjami i trudno nam się powstrzymać przed mówieniem o swoim zranieniu, rozczarowaniu, o jakiejś niesprawiedliwości, która nas dotyka.

Może być też taka pokusa, żeby na nastoletnie dziecko przerzucać zbyt wiele obowiązków, oczekiwać, że wejdzie w rolę dorosłego partnera. A to ważne, żeby każdy pozostał w swojej roli – rodzic w roli rodzica, dziecko w roli dziecka. Nastolatek ma być nadal nastolatkiem, a nie – nagle – młodym dorosłym.

Czasem zdarza się, że rozstanie rodziców jest dla dziecka wyjątkowo trudne, szczególnie jeśli jest związane z fizyczną separacją, przeprowadzką, zmianą otoczenia, szkoły, statusu. Można się spodziewać, że pojawią się u dziecka zaburzenia adaptacyjne. Czasem człowiek siedemnastoletni zaczyna się zachowywać, jakby się cofnął do wieku lat 15, czasem może utknąć w swoim momencie rozwoju, jakby potrzebował więcej czasu na przetworzenie wszystkich zmian. To jest w sumie dobry objaw, bo pomaga chronić dziecko. Jakby jego umysł mówił: „Potrzebuję się zatrzymać, upewnić, czy jest bezpiecznie, przygotować do tego, co będzie dalej”. Może być nawet tak, że dziecko wróci do aktywności, których już nie lubiło, do grania z mamą w planszówki, zapasów z tatą, przytulania się.

 

Zdarza się, że jeden rodzic ma wobec drugiego dużo żalu. Np. za to, że ta osoba wpędziła rodzinę w długi, stosowała przemoc, prowadziła podwójne życie, uchyla się od płacenia alimentów, zaniedbuje spotkania z dzieckiem. Zasada jest taka, by nie mówić nic złego o drugim rodzicu. Czy są od niej odstępstwa? Nastoletnie dziecko wiele dostrzega – czy roztaczać przed nim wizję dobrego rodzica, jeśli ten rodzic bardzo zawodzi zaufanie rodziny?  

 

Nikt z nas nie jest jednoznaczny. I nic nie jest czarno-białe. Jeśli w bezpieczny sposób pokażemy dziecku te odcienie szarości – w wyważony, ale też autentyczny sposób przyczynimy się do większego zrozumienia i ostatecznie akceptacji. Najczęściej gdy dzieje się coś niespodziewanego w naszym życiu to chcemy to pojąć, zrozumieć właśnie. Gdy pracuję z rodzinami zastępczymi pada czasem pytanie – ale to ja mam powiedzieć, że mama jest w więzieniu albo, że tata nadużywał alkoholu albo także miał konflikt z prawem? Wybór okłamywania dziecka, zmieniania rzeczywistości prędzej czy później się zemści. Nie będziemy odebrani jako wiarygodni, gdy dziecko się dowie. A prędzej czy później tak będzie. Pracowałam kiedyś z nastolatiem, który wzrost powiedział mi, że nie ufa dorosłym. I że nie zaufa. Przez kilka lat żył w przekonaniu, że jego ojciec jest bardzo chory, że leczy się za granicą i dlatego nie może się z nim kontaktować. A prawda była taka, że był w więzieniu i nie szukał żadnego kontaktu z synem. Gdy chłopiec dowiedział się o tym i to od osób trzecich całkowicie zamknął się przed opiekunami, nie był w stanie wybaczyć im tego kłamstwa. I argument: „bo chcieliśmy Cię chronić” nie rozwiązał tego problemu, nie przynosił ulgi. Był tylko próbą tłumaczenia, której ten chłopiec nie chciał słuchać. Czasem na pewno sami potrzebujemy czasu, żeby się przygotować emocjonalnie na trudną rozmowę z dzieckiem. I to jest jak najbardziej w porządku. Ale nie idźmy w zmienianie rzeczywistości. Bo ona się zmieni, ale na niekorzyść. Proszę zobaczyć, że zdarza się, że chcąc ochronić dziecko nadmiarowo je obciążamy.

 

Przeskoczę teraz na drugi biegun relacji między rodzicami: czy może być tak, że partnerzy są ze sobą tak blisko związani, tak w siebie zapatrzeni, że dorastające dziecko czuje się w domu jak piąte koło u wozu?

 

To się może zdarzyć, choć chciałabym podkreślić, że w dojrzałym, zdrowym związku ludzie raczej wiedzą, że rodzina to system, w którym jest miejsce na ich podsystem partnerski, ale także na dziecko czy dzieci, na ich potrzeby.

Natomiast wyzwaniem może być taka sytuacja, gdy rodzice się rozstali i zaczynają wchodzić w nowe związki. W początkowej, romantycznej fazie związku dwoje ludzi skupia się na sobie bez reszty. W psychologii mówi się nawet na tym etapie o obsesyjnym myśleniu o ukochanej osobie. Jeśli mamy w domu nastolatka, to on może tego boleśnie doświadczyć – czuć się samotny, odrzucony, niewidoczny. Oczywiście rodzice starają się nie wypaść z roli, ale dziecko zaczyna być traktowane bardziej zadaniowo, odhacza się sprawy: „na zebraniu w szkole byłam”, „do ortodonty zabrałem”, „korepetycje opłacone”. Bliskość, uwaga idzie bardziej w stronę nowego partnera czy partnerki.

 

To jeszcze zapytam o to, jak zadbać o to, by ta relacja partnerów, którzy są jednocześnie rodzicami nastolatka lub nastolatków, nie ucierpiała w okresie dojrzewania dzieci. Bo realia mogą być takie, że wracamy zmęczeni po pracy do domu, w którym jest bałagan, młodzież siedzi w słuchawkach odcięta od świata, ktoś trzaska drzwiami, ktoś właśnie przeżywa kłótnię z najlepszą przyjaciółką…

 

To jest taki moment, w którym umowa, która była między wszystkimi członkami rodziny, ale też między nami parą, może przestać działać. Mieliśmy jakieś zasady określające codzienne funkcjonowanie, a teraz wszystko się zmieniło. To może budzić lęk. To może być też trochę sprawdzian, jak w swoim związku wspieramy się w trudnych chwilach, na ile zakładamy dobre intencje partnera, partnerki, na ile stoimy po swojej stronie i czy jesteśmy otwarci na to, co druga strona proponuje.

Zaczęłabym więc w ogóle od tego, żeby dać sobie znowu zaufanie, trochę tak jak na początku relacji. Pomyśleć też o tym, że nie wszystko musi być idealne, że różne rzeczy, które do tej pory działały, mogą nie działać, ale że to jest okazja, by zbudować nową, dobrą, ciekawą jakość. Trzeba też docenić to, że naprawdę jest sporo plusów wynikających z tej sytuacji, że mamy starsze dzieci. Jeżeli skupimy się na tym, że jest bałagan, zmywarka niezapakowana, brudne naczynia zalegają w pokoju,to będziemy swoją sytuację postrzegać negatywnie. Natomiast jeżeli zobaczymy, że mamy w domu człowieka, który może zostać sam, z którym możemy się umówić, że czegoś dopilnuje, to zyskujemy trochę wolności i czasu np. na wyjście do teatru czy wieczorne spacery. Z nastolatkiem możemy porozmawiać na wiele tematów: o polityce, przemianach społecznych, trendach, o jego i swoich zainteresowaniach. Nie tylko o szkole – a niestety z badań wynika, że rodzice nastolatków pytają głównie o naukę, oceny, sprawdziany.

 

Być może skończył się czas, w którym co niedziela jeździliśmy razem z dziećmi do dziadków na rodzinny obiad, a wakacje spędzaliśmy wspólnie nad morzem. Ale możemy wypracować nowe rytuały.

 

Tak. I jednocześnie przychodzi mi do głowy, że każdy z nas ma trochę inny język miłości, że różne rzeczy będą nas do siebie zbliżać.

Dla kogoś wielką frajdą będzie pójście z dzieckiem na koncert, ktoś inny będzie wolał zawieźć córkę czy syna na zajęcia dodatkowe i pogadać sobie w samochodzie. Bliskość dla każdego może być czymś innym, ważne tylko by umieć ją dawać i przyjmować.

 

Fragment wywiadu pochodzi z książki Joanny Szulc „Kochaj i pozwól na bunt. Jak towarzyszyć nastolatkom w dorastaniu”, Wydawnictwo Agora