Kiedy doświadczamy krzywdy naturalnym odruchem jest zwrócenie się do bliskich, starszych po pomoc. Dziecko, które uderzyło się w zabawie biegnie do opiekuna i w pierwszej kolejności potrzebuje tego, by zauważyć, uznać ból, którego doznaje. Sprawa komplikuje się, gdy krzywda powstała przy udziale innej osoby. Aby społeczeństwo mogło sprawnie działać i egzekwować zasadę współpracy krzywdzenie innych jest karane, a sprawca potępiany – obarczany winą.
Już w przypadku jednorazowej krzywdy wina jest bardzo problematyczna, choćby dlatego, że zakłada jakąś świadomość sprawcy. W przypadku rozpadu związku jeszcze bardziej się komplikuje. Po pierwsze dlatego, że w związku są co najmniej dwie osoby, które wzajemnie na siebie oddziałują. Akcja jednej wywołuje reakcję drugiej i odwrotnie. Oboje małżonkowie tworzą małżeństwo i oboje mają udział w tym, jak to małżeństwo wzrasta lub się rozpada. Dlatego zero-jedynkowe przypisanie winy za rozpad związku tylko jednej osobie jest formą halucynacji. Natomiast jeśli uznamy rzeczywistość, w której wszyscy mają udział w rozpadzie związku to kategoria winy traci rację bytu. Jeśli wszyscy są winni nie ma sensu używać tego słowa.
Obarczenie jednego z małżonków winą wiąże się z potępieniem i odrzuceniem tej osoby a co za tym idzie także całego dobra, którym był związek. Uznanie jednej osoby za winną w zasadniczy sposób utrudnia drugiej doświadczenie związku jako zasobu, czegoś dobrego, z czego można czerpać. Tworzy wyrwę w linii życia, która niczym czarna dziura zasysa życiową energię. A przecież związek nie powstałby gdyby nie było dobrych momentów pomiędzy dwojgiem ludzi, gdyby każde z dwojga nie czerpało z niego cennych dla siebie „rzeczy”. Odcinanie się od tego krzywdzi podwójnie: po pierwsze wykreślając przeszłość a po drugie oddalając przyszłość, utrudni wchodzenie w nowy związek.
To ma kolosalne znaczenie jeśli w małżeństwie są dzieci, zarówno biologiczne jak i przysposobione. Czy tego chcemy czy nie utożsamiamy się jakoś z rodzicami. Począwszy od poziomu biologicznego nosimy w sobie geny obojga rodziców, jesteśmy jakimś ich obrazem. Stwierdzenie że jeden z rodziców jest winny w symboliczny sposób przenosi też winę na dziecko. Razi w te części dziecka, które utożsamia ono z obwinianym rodzicem. W jakimś sensie wyrządza więc krzywdę dziecku. Potępienie jednego z rodziców może być niczym odcięcie roślinie korzenia – nie tylko tworzy ranę, upośledza możliwość czerpania odżywczych substancji z otoczenia.
Są też powody czysto pragmatyczne. Rozwody z orzeczeniem o winie trwają dłużej i są bardziej kosztowne finansowo i emocjonalnie. Kwestia finansowa jest oczywista więc nie ma potrzeby jej roztrząsać. Przyjrzyjmy się kosztom emocjonalnym. Każda rozprawa to swoisty powrót do trudnej przeszłości. To zanurzanie się w trudnych emocjach, nieprzyjemnych wspomnieniach, rozdrapywanie ran. Poświęca się czas na przygotowanie do rozpraw – zarówno merytoryczne jak i emocjonalne. Później rozprawy te emocjonalnie odchorowuje. Zamiast skupiać się na budowaniu dobrej przyszłości uwaga stron kierowana jest na raniącą przeszłość. Im dłużej trwa tym bardziej krzywda staje się elementem tożsamości, definiowania siebie przez jedną ze stron. To jest pytanie, które każde z nas potrzebuje sobie zadać niezależnie od tego, czy się rozwodzimy czy nie. Czy chcemy być raczej osobą skrzywdzoną czy raczej osobą tworzącą swoją dobrą przyszłość. Zależy nam na dobrym życiu czy na odwecie wobec osoby, która uważamy, że nas skrzywdziła. Na ile inspirujące są dla nas słowa XVII wiecznego angielskiego poety George’a Herberta: najlepszą zemstą jest dobre życie.
Para funkcjonuje w społecznym otoczeniu, do związku przychodzimy wnosząc swoje rodziny i znajomych, którzy z czasem stają się wspólnymi znajomymi. Kiedy dochodzi do rozwodu siłą rzeczy rozwodzimy się nie tylko z mężem czy żoną, ale też ich rodzinami i ich znajomymi. Samo to jest stratą. Możemy się spodziewać, że wraz z decyzją o rozwodzie z orzeczeniem winy ta polaryzacja będzie jeszcze silniejsza a rozstań więcej.
Jakkolwiek brutalnie to brzmi: im dłużej będzie trwał rozwód tym bardziej będzie topniało wsparcie społeczne, jakie będziemy otrzymywać. Wszyscy mamy ograniczoną zdolność do pomieszczania emocji, dotyczy to także żalu, bólu, smutku wiążącego się z niekończącymi sądowymi bataliami. Rozwodzące się strony muszą więc liczyć się z tym, że im dłużej rozwód będzie trwał tym bardziej będzie bolesny – a zasoby, jakimi dysponowaliśmy na początku będą coraz bardziej topnieć, również dlatego, że znajomi będą się wycofywać, co jeszcze bardziej pogłębi poczucie osamotnienia.
Oczywiście, wszystko to nie oznacza, że nie należy decydować się na rozwód z orzeczeniem o winie. Jest ono konieczne jeśli potrzebujemy ubiegać się o alimenty na siebie od współmałżonka. Niekiedy jest ono ważne, by skuteczniej doszło do społecznego uznania krzywdy i aby lepiej skorzystać z poczucia wsparcia społecznego w procesie tworzenia nowego życia. Jednak granica między uznaniem krzywdy a potrzebą odwetu bywa bardzo cienka i raz przekroczona już jest przekroczona.
Andrzej Wichrowski