W gabinecie psychologicznym często rozmawiam z kobietami o ich trudnych związkach. Panie różnią się wiekiem i osobowością, ale historie ich relacji łączy pewien powtarzalny mechanizm działania – albo raczej niedziałania.
Każdy związek ma swój mniej lub bardziej romantyczny początek, punkt kulminacyjny (z welonem i wymarzoną ślubną sesją zdjęciową), któremu często towarzyszą spore już wątliwości (bo partner bywa agresywny lub reguluje emocje używkami). Potem jest dość niedoprecyzowany ciąg dalszy, który miał brzmieć „i żyli długo i szczęśliwie“, ale z różnych względów wyszedł zupełnie inaczej… Owszem, jest długo, ale nieszczęśliwie, a
główni bohaterowie od jakiegoś czasu trwają przy sobie siłą inercji – nie za bardzo wiedzą, co z tym ciągiem dalszym zrobić.
Kontynuować? Zakończyć? Ale jak tu zakończyć, skoro znamy tylko „i żyli długo i szczęśliwie…“. W dodatku większość osób wokół powodzenie związku mierzy jedynie jego kolejnymi rocznicami (to nic że często świętowanymi w osobnych pokojach).
Coraz bardziej milczymy
Czas pandemii wyostrzył trudności i odsłonił mielizny naszych relacji. Mamy przeważnie bardzo mało czasu na pielegnowanie bliskości, a coraz więcej stresów i napięć w życiu codziennym. Brak nam przestrzeni i siły na dbanie o związek. I po kilku latach zaczynamy się po prostu mijać z partnerem, a rozmowy ograniczamy do wymiany komunikatów.
A przecież czasami wystarczy tak mało i tak wiele zarazem: uważne wysłuchanie bez porad i uwag, jedna randka w tygodniu (dzieci spokojnie mogą zostać z babcią/ sąsiadką/ siostra/ kolezanka), spontaniczne zrobienie herbaty/ kanapki gdy druga osoba skonana wraca do domu, powstrzymanie zgryźliwego komentarza na temat niewyniesionych śmieci, kupione gdzieś w przelocie z myślą o tej drugiej osobie ulubione ciastko czy książka, wspólna pasja i autentyczna ciekawość drugiej osoby.
Bez tego mija rok za rokiem, dzieci rosną, dóbr materialnych i zmarszczek przybywa, a my żyjemy w tym codziennym kołowrotku tak bardzo oddaleni, że – jak powiedziała jedna z moich klientek – „przez tych dziesięć lat nawet nie było kiedy porozmawiać o rozwodzie“.
Czasami milczymy. Najpierw milczymy wymownie i znacząco (powinien się domyślić i zareagować), potem milczymy dotknięte (bo się nie domyślił i nie zrobił), a potem już po prostu milczymy, bo zwykle nie ma już za bardzo o czym rozmawiać. Za to pojawiają się małe i większe złośliwości, czasem poniżenia, czasem bierna agresja.
Czasem jest i tak, że napięcie w naszym domu można kroić nożem albo słychać krzyki i wyzwiska lub czyjaś ręka unosi się do ciosu.
A my dalej trwamy w tym związku
A my, kobiety, myślimy: „pewnie to moja wina“ – i trwamy w tym związku bez ruchu. Trwamy, bo mamy poczucie, że robimy to dla dobra dzieci. Bo boimy się, że bez drugiej osoby nie damy sobie rady. Bo była wielka miłość i był piękny ślub i miało być tak pięknie… Bo boimy się i wstydzimy reakcji rodziców, znajomych. Wreszcie – bo lękamy się być same „do końca życia“. I tak czekamy latami, a czasem nawet dekadami.
Tym czekaniem naszym dzieciom „sprzedajemy“ model słabego związku, który kiedyś, w przyszłości, z dużym prawdopodobieństwem będą odtwarzać – bo nie znają innego.
Pora na decyzję
I nawet właściwie nie wiemy, na co tak czekamy. A ja się zastanawiam, jakie sygnały i znaki mają do nas dotrzeć, żebyśmy zdecydowały: „tak chcę się skonsultować ze specjalistą i porozmawiać o mojej relacji. Tak, chcę zrozumieć, z czego wynikają trudności, które przeżywam. Tak, chcę się z dystansu przyjrzeć mojemu związkowi, i temu jak w nim funcjonuję.
Chcę zacząć działać tak, żeby lepiej się czuć w relacji, żeby żyć życiem wartym przeżycia i żeby dzieciom dać w prezencie na dorosłość doświadczenie dorastania w dobrym zwiazku
Pomóc mi w tym może terapia własna, albo (i) terapia małżeńska, a jeżeli trudności dotyczą całego systemu rodzinnego – systemowa terapia rodzinna.
Słaby związek sam z siebie nie zacznie być udany. Albo inaczej – to się pewnie, gdzieś, kiedyś, jakiejś parze samo z siebie przydarzyło (tzw. legenda miejska), ale nie postawiłabym na to większych pieniędzy.
Związek niemal zawsze warto starać się ratować, a właściwie jedynym odstepstwem od tej reguły jest związek w którym występuje przemoc. Jeżeli jesteś w takim związku, wtedy naprawdę czekać po prostu nie można.
Gdy ząb nas boli, idziemy do dentysty – żeby go wyleczył. Gdy mamy nawracające, utrudniające normalne funkcjonowanie bóle brzucha lub głowy, konsultujemy się z lekarzem i robimy badania – wiemy, że łykanie samych środków przeciwbólowych nie jest dobrym pomysłem.
A co robimy, gdy związek nas boli? Czekamy. Może więc warto zapytać: „po czym poznam, że już mam dosyć czekaniai czas zaopiekować sie tą relacją?
Anna Klaus – Zielińska. Artykuł ukazał się w Wysokich Obcasach