POmoc dla macoch

 

Zwykle wszystkie (zresztą bardzo nieliczne) artykuły i wpisy blogowe na temat macoch skupiają się na dwóch wątkach;

 

OBCIĄŻAJĄCE STYGMATY SPOŁECZNE

 

Że są negatywne, chyba nikogo nie trzeba przekonywać.

A nie dość że negatywne, to jeszcze mocno skąpe;

Mamy więc bajkę o Kopciuszku (gdzie notabene macocha miała być pierwotnie złą matką, ale bracia Grimm zaczeli się obawiac że czytelnicy tego nie udzwignąJ), i bajkę o Śnieżce, gdzie macocha próbowała swoich pasierbów fizycznie unicestwić.

I to by było na tyle jeśli chodzi o wzorce kulturowe, ktore są nam przekazywane w procesie  wczesnej socjalizacji.

Żadnych macoch, które wspierałyby partnera w porozwodowej rzeczywistości, pomagały w tworzeniu nowej rodziny, zmagały się ze swą trudną rolą usiłując pogodzić sprzeczne oczekiwania wielu osób zaanagażowanych w patchwork.  Żadnych macoch które wykazywałyby się wielką cierpliwoscią w stosunku do byłej żony, i wyrozumiałością w kwestii zmiennych nastrojów i trudnych emocji pasierbów.

NIC!

Negatywne stygmaty społeczne najlepiej uwidaczniają się na poziomie języka. Jeżeli słyszymy, że ktoś, kogoś potraktował „po macoszemu“ to już nie musimy się dopytywać czy ten drugi poczuł się ważny i zaopiekowany..

 

Macocha jest zwykle społecznie postrzegana jako osoba podejrzana.

Nawet jeśli w związek weszła jakiś czas po rozwodzie partnera, nawet jeśli z rozwodem tym nie miała nic wspólnego, to zawsze wokół niej krążą lepkie domysły; że pewnie gdzieś tam, jakoś tam, wcześniej się znali, że coś tam, gdzieś tam, pewnie wcześniej być musiało.

Jednym słowem; podejrzana jest o rozbicie stadła rodzinnego, które, gdyby nie ona, to ho ho, kto wie jak szczęsliwe by być mogło.

 

W myśleniu tym, celują głównie starsze kobiety z rodziny partnera.

Nie wiedząc też zwykle jak zachowywać się w stosunku do kobiety z którą związał się syn/ brat/ siostrzeniec, nie zachowują się wogóle.

Poprostu jej nie zauważają.

Czasem latami.

Jak ma to wszystko udzwignąć kobieta która wchodzi w rolę macochy?

Zwłaszcza że, i to drugi ze wspomnianych wątków;

 

NIE MA PRZEPISÓW NA ROLĘ MACOCHY, ANI SPOŁECZNIE UZNANEJ, CHOĆBY MAŁO OSTREJ, DEFINICJI TEJ ROLI,

 

Czyli kobieta (coraz częściej młoda, nie posiadająca jeszcze swoich dzieci) startuje w to swoje macochowanie wyposażona jedynie w dobre chęci i dużą determinację.

A potem pędzi bez jakiejkolwiek mapy po bezdrożach, boleśnie obijając się na wszystkich wertepach.

Skąd czerpać wzorce, skoro znamy z przekazów kulturowych tylko te stygmatyzujące?

Skąd brać pomysły jak w tej roli zaistnieć, skoro żadna z bliskich kobiet nie była w takiej sytuacji?

Jak rozpoznać co robię dobrze, a co źle, skoro nie ma mądrych kobiet które w takich związkach jak mój już trzydzieści lat spędziły i teraz spokojnie siedząc na tarasie z kubkiem kawy piszą poradniki ze złotymi radami?

Którędy mam chodzić, jeśli nie ma drogowskazów, bo nie ma nawet dróg przy których by stać mogły?

I najważniejsze – jak w tym wszystkim nie czuć się cholernie samotnym i zagubionym?!

 

To wszystko pytania i dylematy kobiet które trafiają do mnie do gabinetu i na cykliczne warsztaty i grupy macochowe.

I na tych warsztatach właśnie, zrodziła się wsród kobiet myśl, że skoro żadnych dróg nie ma, to mi to osobiście daje ogromną wolność i swobodę, bo

 

MOGĘ DROGI TE SAMA SOBIE WYDEPTAĆ

 

I nagle rzecz, która była w roli macochy najtrudniejsza, czyli brak obowiązujących wzorców i recept na to jak się w tej roli umościć, przynosi wielką rozwojową szansę – mogę sie w niej umościć tak jak chcę.

Warunek jest jednak jeden – muszę sobie sama odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących własnych upodobań, potrzeb i wzorców wyniesionych z rodziny generacyjnej.

Muszę nauczyć się dobrze rozpoznawać swoje emocje i dbać o swoje granice.

Wymaga to czasu i uważności na samą siebie.

Namawiam więc, żeby dokładnie przyjrzeć się sobie, swojej potrzebie angażowania się w życie dzieci partnera, swoim priorytetom i oczekiwaniom związanym z byciem w  pozszywanym związku.

Jaką chcę być macochą? Zaangażowaną i uczestniczącą, czy stojącą parę kroków z boku relacji partner – jego dzieci?

Czy czas wspólny mojego partnera i jego dzieci to jest czas tylko dla nich, czy też chcę w tym uczestniczyć? A jeżeli chcę, to na jakich zasadach, i jakie ważne dla mnie kwestie powinny być w tym wspólnym czasie uwzględniane?

 

Dobrze jest te rozmyślania i dociekania prowadzić w gronie innych macoch – daje to poczucie uogólnionego wsparcia i bycia zrozumianym, a także przynosi ulgę płynącą z poczucia pewności, że kobieta siedząca koło mnie ma te same co ja dylematy i rozterki.

 

 

Jeśli same dojdziemy do tego, jak chcemy żeby to nasze macochowanie wyglądało, a potem omówimy to z partnerem, to zobaczymy że macocha nic nie musi, a wszystko może.

I TO JEST MOC MACOCH!

 

Anna Klaus – Zielińska